niedziela, 1 lutego 2015

Farbowanie naturalne zimą - czyli barwierska parapetówka.


Wreszcie wcieliłyśmy nasz pomysł w życie i z Feimą zebrałyśmy się w moim nowym mieszkaniu, żeby przetestować kuchnię. Niech sobie kuchnia nie myśli, że z takimi mieszkańcami będzie łatwo i będą tylko schabowe, pierniki i kawa :)

Feima przyjechała z walizką w większości wypełnioną różnymi suszonymi zielskami i wełną oraz odczynnikami, ja powyciągałam garnki, czesankę i potrzebne przybory. Tym sposobem spędziłyśmy trzy dni mocząc, gotując, cedząc, podglądając i znowu gotując w trzech garnkach naraz (czwarty palnik przydawał się do gotowania jedzenia...). Sąsiedzi pewnie zachodzili w głowę co to za kolorowe flaczki powiewają u nas na balustradzie, a to obciekały z nadmiaru wody próbki czesanki.


Bulgocze, pryska i syczy lepiej podglądać proces zza lodówki :P


Miałyśmy do dyspozycji: korę kruszyny, korę brzozy, galasy, kwiaty wrotyczu oraz szyszki olchowe. Plus oczywiście zabawa w małego alchemika i "co się stanie jak wrzucę do gara to...". Przydały się do eksperymentowania gwoździe znalezione przez Mojmira w starych drewnianych chałupach, które szły do rozbiórki, przydała się soda oczyszczona, ocet i sól. Postanowiłyśmy też podczas sezonu wykorzystać zamiast sody popiół, żeby zobaczyć efekty z bardziej naturalnym odczynnikiem. Wszystkie próbki wełny wcześniej namoczyłyśmy w ałunie. Jeżeli chodzi o czas gotowania to w większości na małym ogniu pyrkałyśmy "na oko" - średnio same barwniki gotowały się około godziny, a wełna następną godzinę, półtora plus powolne stygnięcie. Jedynie w przypadku kory kruszyny uważałyśmy, żeby jej nie przegotować, bo po czasie brunatnieje.

Paleta kolorów po pierwszym dniu farbowania: od lewej żółty z kruszyny, rudości z kruszyny z dodatkiem sody, brązy- khaki z galasów z żelazem i olchy z żelazem oraz seledyn z kory brzozowej z żelazem.

Najbardziej zadowolona jestem z efektów barwienia korą kruszyny, uzyskałyśmy z niej piękne odcienie żółtego i rdzawego - pierwszy w kąpieli bez dodatków, drugi po dodaniu sody. 

Z kory brzozowej uzyskałyśmy jasny seledyn, chociaż ten odcień wymaga jeszcze weryfikacji, bo na kolor mogły wpłynąć moje stare rajstopy, w których była zamknięta kora ;)

Galasy i olchowe szyszki dały bardzo podobne odcienie brązu jak kawa z mlekiem - zapewne przez rozcieńczenie kąpieli.

Wrotycz w połączeniu z sodą dał ładny kolor żółty, chociaż nie aż tak kanarkowy jaki uzyskałam wcześniej.

Z zimnej kąpieli w korze kruszyny po całej nocy moczenia, wyjęłam jasny ceglasty odcień, trochę podobny do kolorów z marzanny.

Niedzielny poranek przywitał nas takimi odcieniami po nocnej kąpieli: od lewej galasy z sodą, kora kruszyny z sodą oraz wrotycz z sodą.

Dobrze było zorganizować sobie taki wyrwany z rzeczywistości weekend. Oprócz miłej dla oka palety barw, zyskałyśmy nowe doświadczenia oraz postanowiłyśmy zaopatrzyć się na nadchodzący sezon w duże garnki gliniane, w których podczas festiwali będziemy mogły do woli babrać sobie wełenkę w terenie!

Stacja robocza :)

1 komentarz: